sobota, 2 kwietnia 2022

Na obrzeżach wielkiej turystyki

Korfu po latach


Czasami piszemy w tej rubryce być trochę bardziej osobiście niż zwykle. Kolumna turystyczna opiera się po części na obiektywnych wiadomościach encyklopedycznych, ale bardziej na własnych doświadczeniach podróżniczych. Po 10 latach powróciłem do hotelu „Blue Gardens” na Korfu, aby sprawdzić jak idzie temu przedsięwzięciu, tak docenianemu przez odbiorców Tripadvisora – i nie tylko. Zobaczmy więc jak działa mały rodzinny hotel, który z powodzeniem radzi sobie w trudnych, greckich czasach.

Przed wyjazdem mieliśmy lekkie obawy. Ale tylko lekkie, nie mogłem bowiem jakoś dopasować ateńskich niepokojów do korfijskiego klimatu. I racja, sytuacja tam nie wygląda tak, jak można by wnioskować na podstawie przekazów telewizyjnych. Najpierw uspokoił mnie telefonicznie Kostas, pracujący za barem w naszym hotelu. - Wy turyści myślcie o wakacjach, a takie sprawy zostawcie Grekom – powiedział.

Z kolei Pani Dorota Kamińska, która wraz z mężem prowadzi na Korfu firmę turystyczną i pisze bloga „Sałatka po grecku”, zamieściła na swojej stronie m.in. zdjęcia lokalnych bankomatów. „Oto owe kolejki po gotówkę” - można było przeczytać i zobaczyć „kolejki” co najwyżej jednoosobowe.

O sytuacji w Grecji i wpływie na turystykę więcej innym razem, a tymczasem niech wystarczy zapewnienie, że tak to właśnie bezproblemowo wyglądało na miejscu.

Na skraju wioski


apartamenty Blue Gardens
Tak przynajmniej zauważyłem tam, gdzie mieści się „Blue Gardens”, czyli w miejscowości Roda (sprawdź najlepsze hotele), na północnym wybrzeżu Korfu. To dawna miejscowość rybacka, dziś na wskroś turystyczna. Niewielka, trudno ją choćby porównać z sąsiednim Acharavi czy leżącym bardziej na zachód, ruchliwszym i słynniejszym Sidari. Życie turystyczne skupia się przede wszystkim wzdłuż głównej ulicy nadmorskiej, spełniającej bardziej rolę deptaka i traktu handlowo-gastronomicznego.

Samo „Blue Gardens” pobudowano już poza centrum miejscowości. Właściwie w polach, kilka minut na piechotę od pierwszych domów skupiska. I to jest bardzo dobra lokalizacja. Do ludzi wciąż nie daleko; aby dostać się na plażę, do sklepów, to „rzut beretem”, a jest już spokój. Wokół trawy, sady oliwne i owocowe, z tyłu widok na góry i rozciągającą się pod nimi kotlinę. Czasami tylko gdzieś z daleka dochodzi cichy odgłos muzyki z innego hotelu. Poza tym, jeżeli coś tu słychać, to cykady.

Część zabudowań „Blue Gardens” postawiono też w odległości ok. 100 metrów od własnego basenu i baru, w związku z czym i od tych odgłosów można się odciąć. Inna sprawa, że nawet kiedy gra tu muzyka, czy leci mecz, to też tak, że nie przeszkadza w rozmowie. A grają głównie rockandrollowe „evergreeny”, za którą to emisję uiszczono należne opłaty, bo tutejszy ZAIKS nie zna litości.

Kto to robi

„Niebieskie Ogrody” to stricte rodzinny interes. Stoi za nim przede wszystkim pani Elena Pitikari. Wychowała się ona na Cyprze, gdzie chodziła do angielskojęzycznej szkoły, ale od lat mieszka na Korfu i działa w branży turystycznej. Nie tylko samodzielnie zresztą, bo wiemy np. że pracowała na rzecz Thomasa Cooka.

Sama, jak mówi, jest organizatorką tego przedsięwzięcia, a jej mąż, Andreas, jest menadżerem. A de facto zajmuje się on najróżniejszymi sprawami, jak: dostawy, naprawy, muzyka, dbanie o basen, kuchnia, itp. itd. Tak tu zresztą jest – wielkość przedsięwzięcia powoduje, że trzeba być uniwersalnym. Andreas wcześniej tańczył w zespole folklorystycznym oraz uprawiał i propagował sporty wodne. I to nawet takie bardziej ekstremalne, jak narty wodne i ich wersja ekwilibrystyczna.

Inny znakomity pływak, to Kostas, który każdego wieczoru stoi za barem. Kiedyś działał w sporcie razem z Andreasem, a do tej pory wybiera się wraz z synami na wyprawy nurkowe.

rodzinna atmosfera w Blue Gardens
Kostas to w pewnym sensie człowiek-instytucja. Z jakichś względów jest tym, którego przez lata pamięta wielu gości (i on też ma niezłą pamięć). Czyżby to miało jakiś związek z jego pieczą nad trunkami w godzinach wieczornych?... W każdym bądź razie zdarza się, że goście, którzy po latach (czy wręcz po roku) wracają do „Blue Gardens”, robią z Kostasem „niedźwiedzia”. Cóż, spędzili pewnie z nim długie godziny przy barze, gawędząc o Grecji, Anglii i świecie. Bo Kostas wychodzi do domu dopiero po ostatnim gościu, czyli po prostu na drugi dzień.

Dobrym duchem tego hotelu jest zaś pan Andreas-senior, czyli ojciec Eleny. Starszy dżentelmen mówi nienagannym angielskim, ma szerokie horyzonty i ujmujący sposób bycia. Emanuje z niego spokój i ciepło. I on, choć w wieku emerytalnym, pomaga jak może, choćby stanie za barem. Mówi też trochę po polsku!

Nie można też zapominać o najmłodszej w tym towarzystwie, czyli Marianthe. 11-latka nie jest oczywiście członkiem personelu, ale przecież jej towarzystwo, pomysły na zabawy, przyjacielskie usposobienie, sprawiają, że i młodsi wczasowicze czują się tutaj jak w domu. A już na pewno tworzą raz dwa nieformalną grupę, jakby byli na koloniach letnich.

Dlaczego tak lubimy

Samo przedstawienie tej małej rodzinnej grupy może już sugerować dlaczego przyjeżdżający do „Blue Gardens” tak lubią to miejsce i wielu powraca tu systematycznie. Ale powiedzmy jeszcze o innych cechach tego miejsca, takich jak choćby wygląd. Kolorystyka jest typowo grecka - przeważająca biel ze sporą dozą niebieskiego właśnie, przede wszystkim w wykończeniach. To bardzo miłe i optymistyczne zestawienie. Niektórym może się też kojarzyć z domkami na choćby Santorynie, czy Mykonos.

Zieleń jest tu zadbana, trawa dokładnie wystrzyżona, w wielu miejscach stoją donice z kwiatami i ziołami. Rosną tu też palmy, po ogrodzeniu pnie się winorośl bogata w smakowite owoce.

Co do zadbania zaś, to czystość jest jedną z głównych zalet, którą wymieniają wczasowicze. Wszystko tu aż lśni, wydaje się też, że malują systematycznie. Nie ma niedoróbek, niedziałających sprzętów, Andreas dba o to, aby zawsze wszystko działało. 

Domki mają też miłą, prostą raczej stylistykę, z okiennicami i kolumnowymi zdobieniami w niektórych miejscach. Apartamenty są bardzo przestronne, nie ma problemu z miejscem dla większej rodziny. My zajęliśmy dwupokojowy, z dostawianym łóżeczkiem dla dziecka (solidnym), z kuchnią, łazienką i dwoma balkonami. Na jednym była bawialnia, na drugim spożywaliśmy śniadania.

Bo podstawowa wersja wczasów to self-catering. Dostajecie w pełni wyposażoną kuchnię. Jednak dla tych, którzy wolą coś przyrządzonego przez gospodarzy, nie ma problemu. Kuchnia działa od rana do do nocy. Można zacząć od brytyjskiego, czy kontynentalnego śniadania; a skończyć na sutej kolacji. Czy choćby zamówić talerz frytek albo lody dla dzieciaków, które potrafią tu spędzić długie godziny na basenie. Nie ma się co dziwić, basen to bowiem – znów – niebieściutki, czyściutki i raczej niegłęboki. A obok mały, dla mniejszych pociech, z brzegami pokrytymi specjalnymi ochraniaczami dla bezpieczeństwa. Co ważne, przy basenie nigdy nie brak leżaków.

Kąpać się można do późna, dopóki Kostas za barem, ale to raczej znów domena małoletnich, bo starsi np. biorą udział w quizie lub konkurują w „Milionerach” (wygrałem z moim zespołem!). 

Trudno się dziwić, że ta placówka otrzymywała tytuł najlepszych apartamentów na Korfu, a nawet w Grecji i na Cyprze oraz posiada wyróżnienie „Tripadvisor's Award Certificate Of Excellence”.


Poprzednio odwiedzaliśmy Fez



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz